„Atrakcją teatru jest aktor. Spotkanie aktora z widzem. Tego nie zastąpi żadna inna sztuka czy środki techniczne”- o aktorstwie w rozmowie z Andrzejem Sewerynem

Ostatnio zachwycił nas swoją rolą Zdzisława Beksińskiego w filmie „Ostatnia rodzina”. To jeden z najwybitniejszych polskich aktorów teatralnych i filmowych. Artysta wszechstronny, mocno akcentujący swoją obecność zarówno na scenie, jak i na planie filmowym.

Magdalena Łoboda: Panie Andrzeju, chciałabym się odnieść do Pańskiej roli Zdzisława Beksińskiego w filmie „Ostatnia rodzina”. Czy wcielając się postać autentyczną czuje Pan większy ciężar odpowiedzialności i inaczej buduje Pan taką rolę?

Andrzej Seweryn: Grałem w swoim życiu trzy autentyczne, czwartą prawie autentyczną, postacie. Był to Jarema Wiśniowiecki, o którym niewiele wiedziałem – mam na myśli jego zewnętrzność, sposób zachowania, myślenie itd. No o myśleniu trochę wiedziałem, z tekstów, które znamy. Drugim był bohater „Różyczki”, który był wzorowany na Pawle Jasienicy, ale jednocześnie tam nie szukaliśmy jakiś szczególnych podobieństw. Wcześniej też była rola Prymasa Wyszyńskiego i rzeczywiście tutaj wielki problem stanął przede mną i teraz sprawa Beksińskiego. Także coś na ten temat wiem. Otóż wszystko zależy od scenariusza, reżysera – jego zamysłów i zdolności aktora. Jeżeli reżyser chce, aby aktor imitował postać no to się namawiamy, że imitujemy i robimy wszystko, żeby to było jak najbliższe tej postaci. Jeżeli ta postać jest tylko inspiracją – to inspirujemy się pewnymi jej cechami, sposobem mówienia, wyglądem, sposobem ubierania się. Imitacja nie jest tutaj celem. Może być też tak, że po prostu nie ma mowy o imitacji, jest tylko kwestia inspiracji. Ja myślę, że nie było kwestii imitacji przy Jaremie Wiśniowieckim, nie myślałem też o zewnętrzności Jasienicy, kiedy grałem w „Różyczce” postać Adama W. Przy „Prymasie” obejrzałem masę materiałów dźwiękowych, filmowych, zdjęć, rozmawiałem z ludźmi, czytałem teksty. Byłem w stanie imitować księdza Prymasa, ale wydawało mi się, że to nie ma sensu, mogłoby by to być odczytane wbrew moim intencjom. Także decyzja została podjęta o nieimitowaniu głosu, sposobu mówienia itd.  Tutaj w dużej mierze opierałem się na tym, kim jestem sam. To była skomplikowana dosyć sprawa, ponieważ  grałem w filmie „Prymas” również sobowtóra Prymasa. Granie postaci Prymasa stawiało mnie przed ogromną odpowiedzialnością. Prymas jest postacią historyczną, niezwykle ważną w historii mojej ojczyzny. Społeczeństwo ma pewien jego obraz, który trzeba było uszanować i tak właśnie robiliśmy ten film.

Jeśli chodzi o rolę Beksińskiego – Beksiński jest nieznany. Jest on znany paru tysiącom ludzi, może więcej – kilkudziesięciu tysiącom ludzi, którzy interesują się sztuką, znają jego prace. Oczywiście teraz więcej ludzi go zna, nie tylko po filmie. Więcej tekstów się ukazało, o rodzinie, o jego malarstwie, o nim samym. Dzienniki, jego opowiadania, bo on był też literatem. Natomiast w momencie kręcenia filmu  miałem przede wszystkim materiały dźwiękowe, wideo, których on kręcił setki godzin, jeśli nie więcej. Miałem scenariusz, świetnego reżysera i świetnych partnerów w postaci Oli Koniecznej i Dawida Ogrodnika, Andrzeja Chyry, Janka Matuszyńskiego i świetny scenariusz Roberta Bolesto. To się wszystko złożyło na tę rolę, również cała aura wokół jego rodziny i postaci samego Beksińskiego. Scenariusz dał mi możliwość pokazania postaci w przeciągu prawie trzydziestu lat, łącznie z jego ewolucją sposobu mówienia, zmiany fryzury, tuszy. Wszystkie elementy się złożyły na to, że była szansa zrobienia dobrej roboty. Pomógł przy tym również Tomek Matraszek, który jest charakteryzatorem. Bez jego pomocy to byłoby zupełnie inaczej. Podsumowując, nie ma jednej metody na robienie roli, nawet na robienie roli postaci historycznych i znanych. Największa odpowiedzialność była przy budowaniu postaci Wyszyńskiego. A przy Beksińskim to była taka prosta odpowiedzialność, która towarzyszy każdej mojej pracy.

Magdalena Łoboda: Czy aktorstwo jest dla Pana bardziej rzemiosłem czy przeżywaniem? Z jakich środków wyrazu korzysta Pan budując rolę?

Andrzej Seweryn: Ten podział na kogoś, kto jest rzemieślnikiem i tego drugiego, który nie jest rzemieślnikiem, ale przeżywa, jest podziałem, który nie zawsze można zastosować. Aktor może być bardzo bogaty wewnętrznie, może być naprawdę uczciwym i porządnym człowiekiem, wspaniałym kolegą, ale to nie czyni go automatycznie znakomitym aktorem. Aktorstwo jest mimo wszystko tajemnicą. Oczywiście tajemnicą od pewnego poziomu. Pani pyta o rzemiosło – wydaje mi się, że największy talent bez rzemiosła będzie istniał tylko przez jakiś czas, a później bezlitosny zawód go dopadnie i okaże się, że on czegoś nie umie. I to będzie wtedy dla niego dramat. Wśród bardzo znanych polskich aktorów ma, moim zdaniem, miejsce podobne zjawisko. Kwestia przeżywania, jest kwestią, która jest wewnętrznym problemem aktora, bo przecież to czy on przeżywa czy nie przeżywa to nikogo nie obchodzi. Ważne jest to, jak on funkcjonuje na scenie. Czy jest przekonywujący czy nie. Czy porusza widza emocjonalnie i intelektualnie. Czy fascynuje – to jest najważniejsze. A w jaki sposób on do tego dochodzi to już jest jego sprawa  – sprawa jego świadomości lub nieświadomości. Przecież my często sobie nie zdajemy sprawy czy jesteśmy fascynujący czy nie, czy też kim jesteśmy.

Magdalena Łoboda:  A czego Pan szuka w postaciach albo w scenariuszu. Co musi być takiego, co sprawi, że po przeczytaniu scenariusza chce Pan wziąć udział w danym projekcie?

Andrzej Seweryn: Gdybym czytał jakiś scenariusz nawołujący do gwałtu, nienawiści, agresji czy też scenariusz faszystowski, komunistyczny to bym to od razu odrzucił, nie pracowałbym na tym. Moim zdaniem cechą scenariusza czy to reżysera, z którym pracuje musi być wyrazistość. To nie może być szare, bo ja wtedy nie wiem o co chodzi. W szarości mogę pracować jak robię „Końcówkę” Becketta w Teatrze Polskim. To jest przepiękna, głęboka i mądra szarość. Natomiast wyrazistość postaci, dialogu, dobre rytmy w dialogu, sytuacje zbudowane w ten sposób, że człowiek się nie nudzi. To są wszystko takie dość proste warunki dobrego scenariusza, nad którym chętnie pracuje.

Magdalena Łoboda: Działał Pan tez za granicą. Czy widzi Pan jakieś duże różnice między tworzeniem sztuki na zachodzie, we Francji i w Polsce. I czy to się też zmienia?

Andrzej Seweryn: Ma Pani rację, to się bardzo zmienia. Ja kiedy wyjechałem do Francji w ’80 roku to nie zdawałem sobie sprawy z tego, że przecież w Polsce na przykład szkolnictwo będzie ewoluowało. I to szkolnictwo dzisiaj – mam na myśli szkolnictwo aktorskie –  nie ma nic wspólnego z tym, które ja otrzymałem. Szkolnictwo dzisiaj w szkołach teatralnych jest mi właściwie nieznane, na pewno ewoluowało, ale jest też inne niż to, w ramach którego ja dojrzewałem. Dam Pani bardzo prosty przykład – w Polsce kiedyś próby były od 10.00 do 14.00. Nie było innych godzin prób. W wyjątkowych przypadkach kiedy Swinarski pracował z Jurkiem Trelą nad Dziadami, w ramach których Jurek Trela grał Konrada – pięknie zresztą. Dzisiaj nie ma ograniczeń, prócz ograniczeń związkowych. Na te ograniczenia zwracają uwagę związki zawodowe. Ale to jednocześnie też nie musi być obowiązujące, niektórzy aktorzy godzą się na pracę w innych godzinach. To taki drobny przykład. Dzisiaj jest taka przewaga kina, telewizji i różnych innych środków, nazwijmy to, masowego przekazu,  że pozycja aktora jest teraz zupełnie inna. Społeczeństwo też nie ma tylko i wyłącznie teatru, ale ma tyle możliwości i rozrywki i myślenia, że teatr też musi w tej sytuacji formułować się ciągle na nowo. Formułować swoją atrakcyjną stronę, a atrakcją teatru jest aktor. Spotkanie aktora  z widzem. Tego nie zastąpi żadna inna sztuka czy środki techniczne.

Magdalena Łoboda: Na koniec chciałabym zapytać o Pana najbliższe plany zawodowe?

Andrzej Seweryn: Mam próbę „Pożaru w burdelu” , którego premiera będzie 25 kwietnia. Program będzie się nazywał „Ucieczka z kina Polskość” i będzie w dużej mierze poświęcony Andrzejowi Wajdzie. W piątek, sobotę, niedzielę gram „Króla Leara”. Teraz jadę do Lwowa, w Przemyślu będę grał w środę przedstawienie „Mój Molier”. W następnym tygodniu wznawiamy też Becketta, o którym wspomniałem. Bardzo intensywna praca dyrektorska również mnie czeka w teatrze. Także ja się nie nudzę.

Magdalena Łoboda: Bardzo dziękuję za rozmowę.

Andrzej Seweryn – aktor teatralny i filmowy. W 1968 roku ukończył PWST w Warszawie. W 1980 roku wyjechał do Francji, gdzie występował między innymi w najbardziej prestiżowym teatrze na świecie – Comedie-Francaise.  Obecnie jest dyrektorem Teatru Polskiego w Warszawie.

0 comments on “„Atrakcją teatru jest aktor. Spotkanie aktora z widzem. Tego nie zastąpi żadna inna sztuka czy środki techniczne”- o aktorstwie w rozmowie z Andrzejem SewerynemAdd yours →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.