„Dobre filmy nigdy nie powstają przypadkowo. Zawsze są jakąś wypadkową osobistej wrażliwości.” Rozmowa z Michałem Oleszczykiem o wyjątkowej roli kina.

michał oleszczyk

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z Panem Michałem Oleszczykiem, dyrektorem artystycznym Festiwalu Filmów Fabularnych spotkałam się w Gdyni, w siedzibie Gdyńskiej Fundacji Filmowej. To tutaj powstają plany na kolejny, tym razem jubileuszowy Festiwal. Ponieważ czasu jest jeszcze sporo, nie udało mi się odkryć zbyt wielu tajemnic tegorocznego wydarzenia. 🙂 Miałam jednak okazję porozmawiać o tym, co w kinie jest najważniejsze, o „Kevinie samym w domu” i szansach „Idy” na Oscara®.

Magdalena Łoboda: Panie Michale, na wstępie chciałam zapytać o Pana początki związane z filmem. Skąd takie zainteresowanie?

Michał Oleszczyk: Zacząłem się interesować filmem bardzo wcześnie, mniej więcej gdy miałem 8 czy 10 lat. Ścisłe początki mojej pasji wiążą się z nastaniem ery kaset wideo w Polsce, ponieważ to był czas, kiedy VHS zawładnął rynkiem i otworzył nas na wysyp nowych treści. Pochodzę z niewielkiego miasta, w którym w latach dziewięćdziesiątych ostało się jedno tylko kino, więc pojawienie się kaset i to, że nagle nastał ów zalew filmów zachodnich po upadku muru berlińskiego, sprawiły, iż oglądałem mnóstwo – nie tylko na wideo, ale także w zasadzie wszystko, co wchodziło do kin. Wiele filmów oglądałem po kilka razy. Miałem ogromne szczęście, bo rodzice motywowali mnie do pogłębiania tych zainteresowań. Pamiętam, że gdy mama zauważyła moje zainteresowanie filmem, zaczęła mi kupować tygodnik „Film” i „Film na Świecie”, żebym sobie poczytał i dowiedział się czegoś więcej o tych filmach. W momencie, gdy zacząłem czytać artykuły o filmach, w naturalny sposób postanowiłem, że chciałbym też o filmach pisać. W zasadzie od dwunastego roku życia, jeszcze w podstawówce, bardzo chciałem być krytykiem filmowym. Kiedy tylko pojawiła się gazetka szkolna w mojej Szkole Podstawowej nr 13 w Strzybnicy, to zacząłem do tej gazetki pisać o filmie. To były bardzo dziecinne teksty. Było to jeszcze przed erą komputerów. Pisałem teksty ręcznie i wywieszałem je na tablicy w szkole. Można powiedzieć, że byłem uparty, dążyłem do tego i cały czas pogłębiałem tę pasję.

Magdalena Łoboda: Nigdy Pana nie kusiło, aby stanąć po drugiej stronie, jako twórca?

Michał Oleszczyk: Przez pewien czas wydawało mi się, że chcę być operatorem filmowym. Pamiętam, że zawsze byłem wrażliwy na tę stronę filmu, jaką jest obraz. Oglądając ulubione filmy dzieciństwa, często analizowałem ujęcia, liczyłem, ile ich jest, sprawdzałem, w których momentach są cięcia. Bardzo mnie to interesowało, ale nie miałem nikogo, kto by mnie poprowadził w tę stronę i powiedział, jak można to zrobić. To było trochę abstrakcyjne. Nigdy nie chciałem pisać scenariuszy, nie chciałem być reżyserem, ale miałem takie chwilowe marzenie, żeby być operatorem. Jednak ono się nie spełniło.

Magdalena Łoboda: Na co Pan zwraca uwagę w filmie i czego Pan szuka w kinie?

Michał Oleszczyk: To bardzo szerokie pytanie. Czego szukam? Szukam piękna i mądrości, najkrócej mówiąc. Uważam, że kino jest najbogatszą ze sztuk, najbardziej uniwersalną. Najbogatszą też, jeśli chodzi o środki. Może się posługiwać środkami wszystkich pozostałych sztuk. Dla mnie kino jest rodzajem ciągłego poszukiwania jakiejś prawdy o świecie. Tego, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy. Kino jest pod tym względem o tyle unikalne, że to jest pierwsza sztuka w historii, która zmusiła nas wszystkich do konfrontacji z krańcowo odmiennymi kulturami. Nigdy w historii ludzkości nie było tak, żebyśmy naocznie mogli zobaczyć ludzi tylu innych kultur, innych kolorów skóry, innych wyznań i innych filozofii. I to wszystko z niesłychanym realizmem, niejako jeden do jednego. Myślę, że te spotkania, jakie film nam oferuje, głęboko nas zmieniają, bo mnożą przed nami pytania o naszą własną tożsamość. Uważam, że po obejrzeniu każdego filmu, który pokazuje jakiś sposób na życie, jakąś filozofię czy kulturę, zawsze musimy sobie zadać pytanie o własne uwarunkowania. Musimy się do nich odnieść i zastanowić się nad tym: u nich jest tak, a jak jest u nas…? Być może nie zadajemy sobie jakiegoś pytania, ale po obejrzeniu danego filmu staje się ono naglące i nieuniknione. To jest ten ogromny impuls – powiedziałbym – rozwojowy kinematografii. Uważam, że kino nieprawdopodobnie – zwłaszcza w ostatnich sześćdziesięciu, siedemdziesięciu latach, w epoce powojennej – przekształciło świadomość globalną i stworzyło nowy moduł bytowania, niedostępny poprzednim epokom. Zobaczymy, dokąd nas to doprowadzi. Jest to z pewnością bardzo ekscytujące.

Magdalena Łoboda: Czy ma Pan poczucie, że jakość, czy też poziom, kina polskiego się zmienia? Jest ono lepsze lub gorsze?

Michał Oleszczyk: Kino cały czas się zmienia, tak jak społeczeństwa się zmieniają. Polskie kino jest bardzo uzależnione od tego, co działo się w polskiej polityce przez ostatnie półwiecze, tak samo jak kino każdego kraju jest uzależnione od polityki. To, że Amerykanie mają takie wspaniałe kino popularne, jest pośrednio efektem tego, że są najlepiej rozwiniętym na świecie kapitalistycznym społeczeństwem, gdzie przemysł filmowy rozwinął się tak bardzo, że oni mogą produkować filmy o niebywałym stopniu technicznego wyrafinowania i narracyjnej efektywności. My nie mamy na to środków, nie mamy takiej tradycji, takich „taśm produkcyjnych”, z których mogłyby gładko zjechać tak udane „samochody”. Kino zmieniają cyfra, sposoby komunikowania się, internet, komórki. Jest ono zwierciadłem nas wszystkich, zwierciadłem tego, gdzie się znajdujemy w danej chwili. Nawet oglądając film sprzed dziesięciu lat, jesteśmy w stanie powiedzieć, ile zmian się dokonało. Jeżeli będziemy się tak cofać o kolejnych dziesięć i następnych dziesięć lat, to będziemy widzieli te etapy. Kino pełni funkcję dokumentacyjną – dokumentuje różne etapy rozwoju ludzkości.

Magdalena Łoboda: A jaką wartość mają filmy kręcone telefonem komórkowym?

Michał Oleszczyk: Film nakręcony komórką może być tak samo ciekawy jak film nakręcony najdroższą kamerą na świecie. Pytanie tylko, jak narzędzie jest stosowane przez artystę. Czy jest stosowane w sposób świadomy, tj. taki, który poszerza nasze widzenie – czy w sposób bezmyślny…? Jeżeli film będzie kręcony w sposób bezmyślny, to nawet gdyby to była kamera za miliony dolarów, nie będzie dobry. Kluczowe w sztuce filmowej i chyba w każdej sztuce jest to, czy artysta ma świadomość materiału, z którym pracuje, i narzędzia, którym się posługuje. Jeżeli ma tę świadomość, jeżeli formuje swoje dzieło zgodnie z nią, to wtedy powstanie coś interesującego. Dobre filmy nigdy nie powstają przypadkowo. Zawsze są jakąś wypadkową osobistej wrażliwości, wiedzy, tego, ile ktoś filmów obejrzał, jak rozpoznał filmowy język, intuicji – ale też świadomości, do czego może służyć kamera. Nie wykluczam więc, że arcydzieło może zostać nakręcone komórką. Ja jeszcze takiego nie widziałem, ale to nie znaczy, że ono nie może powstać czy że już nie powstało.

Magdalena Łoboda: Czy w polskim kinie możemy współcześnie wyróżnić jakieś nurty, tak jak kiedyś na przykład kino moralnego niepokoju? Czy możemy jeszcze mówić o kinie autorskim?

Michał Oleszczyk: W takim sensie, w jakim kiedyś mówiliśmy o kinie moralnego niepokoju czy polskiej szkole filmowej – nie. Nie ma aktualnie niczego tak jednorodnego czy tak jednomyślnego, bo w naszej części Europy ta sztuka udała się tylko Rumunom. Niemniej istnieją ciekawe nurty. Jeśli się spojrzy na polskie kino ostatnich paru lat, to wyróżniają się takie tendencje. Sądzę, że to nie jest przypadek, iż w zeszłym roku w Gdyni najbardziej konkurowały ze sobą dwa, może trzy filmy mocno zainteresowane polską historią, czyli „Bogowie”, „Miasto 44”, „Fotograf”, „Obywatel”. To są filmy, które na nowo reinterpretują polską historię, bo ta historia jest bardzo trudna, bardzo nasycona traumami, zniszczeniami, śmiercią i wojną. Nam się wydaje, że żyjemy w świecie wolnym od tego, ale to wszystko jest nadal w naszym zbiorowym DNA i w naszej zbiorowej pamięci. Jesteśmy tak naprawdę dwa, niecałe trzy pokolenia od pokolenia wojennego, więc te wszystkie traumy są obecne i przejawiają się w kinie. Powiedziałbym, że obecne polskie kino to też jest kino moralnego niepokoju, tylko że nie jest to odgórnie zadany temat. To jest coś, co wszystkich nas trawi. Wydaje mi się, że w tym momencie polskie kino zadaje bardzo poważne pytania. Czasami radzi sobie z odpowiedziami lepiej, czasami słabiej, ale zadaje ważne pytania o to, kim jesteśmy jako wspólnota i kim jesteśmy jako naród. Myślę, że następnych pięć lat będzie kluczowych, jeśli chodzi o odpowiedzi na te pytania.

Magdalena Łoboda: Dzisiaj czytałam w internecie o „Idzie” i związanych z nią kontrowersjach. Pojawiają się głosy, że „Ida” jest filmem, który obraża polskość.

Michał Oleszczyk: Bardzo dobrze, że te kontrowersje są. Na tym polega życie w demokratycznym kraju, że ludzie mogą wyrażać różne zdania. Kiedy w Stanach miała premierę skądinąd świetna „Selma”, wiele osób zaprotestowało przeciwko jednostronnemu portretowi prezydenta Johnsona – i dobrze, bo była dyskusja. Jeśli ktoś odczytuje „Idę” w konkretny sposób, ma prawo to wyrazić. Ja z kolei mogę mieć zdanie odmienne. Uważam, że to jest film na tyle subtelny, że absolutnie takiej jednowymiarowej ideologicznej lekturze się nie poddaje. Sam fakt jednak, że takie głosy są, pokazuje coś bardzo ważnego – to mianowicie, że nasz kraj jest niesamowicie podzielony, jeżeli chodzi o poglądy. W zasadzie są teraz dwie Polski. Ludzie definiują się na zupełnie odrębne sposoby i często ze sobą nie rozmawiają. Pytanie dla mnie nie dotyczy tego, czy „Ida” powinna się zaczynać od jakiegoś napisu, który o czymś tam informuje [chodzi o oburzenie fundacji Reduta Dobrego Imienia, jakoby „Ida” była antypolskim filmem fałszującym polską historię – przyp. red.]. Dla mnie pytaniem jest, jak doprowadzić do tego, żeby jedna część Polski rozmawiała z drugą, żeby ten dialog faktycznie następował. Dopóki jedna część będzie się tylko wyśmiewała z drugiej i uznawała, że ta nie ma zupełnie nic do zaoferowania, to nigdzie nie dojdziemy. Ja chciałbym zobaczyć taki moment, w którym dochodzi do jakiegoś porozumienia, w którym po prostu jest jakiś taki link pozwalający nam na rozmowę. Niestety, na ten moment czegoś takiego nie widzę, ale myślę, że właśnie w kinie tego typu mają szansę pojawiać się głosy ponad podziałami. Sztuka jest najlepsza wtedy, kiedy nie wychodzi z jednego obozu albo z drugiego, tylko szybuje gdzieś ponad podziałami. Wówczas staje się przestrzenią do rozmowy. I to też było prawdą w latach siedemdziesiątych; właśnie ten czas kina moralnego niepokoju, kiedy nie było faktycznej wolności mówienia o pewnych rzeczach, ale przestrzenią takiej wolności stało się kino. Chciałbym, żeby teraz też się tak działo.

Magdalena Łoboda: Muszę się przyznać, że „Idę” obejrzałam dopiero w zeszłym tygodniu. Mnie najbardziej uwiodła forma tego filmu. Zauważam jednak, że choć krytycy bardzo go doceniają i zdobywa on dużo nagród, to gdy rozmawiam z ludźmi, którzy nie zajmują się ściślej tematyką filmową, spotykam się z opinią, że oni tych zachwytów nie rozumieją.

Michał Oleszczyk: Ale głównie z młodszymi czy ze starszymi ludźmi?

Magdalena Łoboda: Zarówno z młodszymi, jak i ze starszymi. Mówią, że to jest dobry film, ale niekoniecznie na miarę tylu nagród. Zastanawiam się, skąd taka rozbieżność. Czy to jest może problem ambitnego kina?

Michał Oleszczyk: Myślę, że każdy ma prawo do własnej reakcji. Na pewno żadnej reakcji nie uważam za nieważną, bo każdy ma swoją wrażliwość, ale sądzę, że „Ida” jest filmem, który wymaga pewnego typu podejścia do kina. To jest film, który zaproponował pewien bardzo wyrazisty styl wizualny: czarno-białą taśmę, bardzo wąski ekran, mała długość ujęć, bardzo mała liczba słów. Sytuacje, w których nie od razu wiemy, o co chodzi, bo są tak oszczędnie przedstawione. Ten film stawia zadanie przed nami: musimy się weń wczytać. Wydaje mi się, że „Ida” propaguje pewien cierpliwy typ odbioru. w którym widz bardzo się otwiera na to, co jest na ekranie i musi zarazem coś od siebie wnieść.

Magdalena Łoboda: A jak to jest z tymi Oscarami?

Michał Oleszczyk: Myślę, że „Ida” dostanie Oscara. Jestem pewien, że tak. Oczywiście nigdy nie wiadomo, ale ja już od wielu miesięcy to mówię. Wiem, że nie dostała Złotego Globu, ale myślę, że nominacja za zdjęcia oznacza, iż film dostanie nagrodę w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny – bo jestem pewien, że nie dostanie za zdjęcia (Oscar za zdjęcia nie przypadł filmowi zagranicznemu bodaj od „Szeptów i krzyków” Bergmana, czyli od wczesnych lat 70-tych). Co do kategorii „Film Zagraniczny”, jestem pewien że „Ida” będzie tryumfować.

Magdalena Łoboda: Miejmy nadzieję 🙂

Michał Oleszczyk: Myślę, że to będzie sukces, który pociągnie za sobą nieprawdopodobnie dobre konsekwencje dla polskiego kina, jeżeli chodzi o jego promocję na świecie.

Magdalena Łoboda: A co Pan sądzi o innych nominacjach? Co Pana zaskoczyło, a co rozczarowało?

Michał Oleszczyk: Nie jestem fanem tegorocznych nominacji. Niestety w tym roku zazwyczaj nie zgadzałem się z moimi kolegami i uważałem, że filmy, które oni uwielbiali, nie były najlepsze. Faworyci od „Birdmana” poprzez „Grand Budapest Hotel” do „Boyhood” to są filmy, za którymi nie przepadam, więc jest mi trochę smutno, że właśnie one są typowane jako faworyci. Nie widziałem jeszcze „American Sniper” Clinta Eastwooda, którego jestem bardzo ciekaw. Muszę powiedzieć, że w tym roku nie mam swojego faworyta. Bardzo lubię film „Selma”, który jest nominowany, ale prawda jest taka, że kilka najlepszych filmów roku, takich jak „Beyond the Lights”, nie dostało nominacji. Szkoda.

Magdalena Łoboda: Chciałam jeszcze na chwilę wrócić do polskiego kina i festiwalu w Gdyni. To będzie dla Pana drugi rok w roli dyrektora artystycznego, czy może Pan już coś zdradzić na temat tegorocznego festiwalu? Idzie Pan podobną ścieżką co rok temu?

Michał Oleszczyk: Jeszcze nie mogę zdradzić większych szczegółów. O tyle będzie inaczej, że to rok jubileuszu, bo to będzie czterdziesta edycja. Mogę zdradzić tylko tyle, że będzie sporo, i to bardzo dużych, wydarzeń związanych właśnie z tym jubileuszem i z jego uczczeniem, ale więcej jeszcze nie powiem. 🙂

Magdalena Łoboda: A jakie są Pana wrażenia dotyczące „Miasta 44”? To też jest film, który ma przeróżne opinie: od zachwytu po krytykę. Mnie osobiście się nie podobał, ale wielu moich znajomych jest zachwyconych. Chciałabym poznać Pana zdanie na temat tego filmu.

Michał Oleszczyk: Nie mogę tak bardzo się tym dzielić, bo częścią mojej pracy jest to, że zrzekłem się wypowiadania o polskich filmach w takich kategoriach. Mogę jednak powiedzieć neutralnie, że wydaje mi się, iż to jest film, który z sukcesem pokazuje jedno z najbardziej tragicznych wydarzeń naszej historii, absolutnie kluczowe, jeśli chodzi o to, co się wydarzyło po wojnie. Pokazuje to w sposób, który moim zdaniem sprawia, iż rzesze młodych ludzi stają się zainteresowane tym tematem. I w zasadzie dla mnie to jest wystarczające – bo możemy się kłócić o wizję historii, o wnioski i o szczegóły. Natomiast jeżeli widzę salę pełną młodych ludzi, którzy z przejęciem oglądają historię swoich rówieśników sprzed siedemdziesięciu lat ginących za coś, w co tamci wierzyli, a co się okazuje ojczyzną, w której teraz mamy szczęście żyć, to jest to ogromny sukces tego filmu. Także absolutnie tutaj oddaję sprawiedliwość twórcom. A przy okazji Jan Komasa udowodnił, że jest reżyserem z prawdziwego zdarzenia. Bardzo czekam na jego kolejny film.

Magdalena Łoboda: Najpierw mieliśmy „Salę samobójców”, potem „Miasto 44”, więc jednak Komasa za każdym razem zaskakuje. Robi coś zupełnie innego.

Michał Oleszczyk: Absolutnie. Jeszcze ma dużo czasu do zaskakiwania. Jest bardzo młody, więc tym bardziej jestem ciekaw, co pokaże dalej.

Magdalena Łoboda: A jaki film ostatnio zrobił na Panu wrażenie?

Michał Oleszczyk: Bardzo mi się podobał film „Dzikie historie”, argentyńska komedia, która już jest hitem na naszych ekranach. Jednym z najlepszych filmów, jakie widziałem w ciągu ostatnich miesięcy (pomijam w tej chwili obrazy polskie), absolutnie na pierwszym miejscu, jest szwedzki „Turysta”, który wejdzie do kin za około dwa tygodnie. Jest to film analizujący kryzys w małżeństwie, ale w bardzo niekonwencjonalny sposób. Czekam, kiedy wejdzie do kin w Polsce, bo chcę go obejrzeć jeszcze raz i będę też wszystkich nań wysyłał. Po prostu arcydzieło.

gotowe_kw

Magdalena Łoboda: Jakiś czas temu wraz z Kubą Mikurdą przeprowadził Pan wywiad rzekę z Guyem Maddinem. („Kino wykolejone. Rozmowy z Guyem Maddinem” Michał Oleszczyk, Kuba Mikurda – przyp.red.) Skąd fascynacja tą postacią?

Michał Oleszczyk: Wydaje mi się, jakby to było w poprzednim życiu, bo było już tak dawno temu… Guy Maddin, polecony mi przez Kubą Mikurdę, zafascynował z jednego powodu. Ja sam zawsze byłem kinomanem, który bardzo się pasjonował starym kinem; oglądałem setki starych filmów czarno-białych, niemych i nie tylko. Maddin jest reżyserem, który też się tym fascynuje, a co więcej – pożera stare kino i tworzy z niego coś nowego. W 2009 roku nadarzyła się wspaniała okazja – on po prostu zgodził się na ten wywiad i rzeczywiście mogliśmy pojechać do niego do Kanady i przez pięć dni zanurzyć się w jego świat. Oglądając wszystkie jego filmy, rozmawiając z nim długie godziny. To była świetna przygoda.

Magdalena Łoboda: A czy są filmy, do których lubi Pan wracać?

Michał Oleszczyk: Oczywiście. Mnóstwo jest takich filmów. Najczęściej wracam do filmu „Kevin sam w domu”, który oglądam w każde święta. „Ucieczka skazańca” Bressona jest zawsze wielkim przeżyciem, podobnie „Cienka czerwona linia” Malicka i „Atalanta” Jeana Vigo”. Uwielbiam „Ja cię kocham, a ty śpisz” – to jest moja ulubiona komedia romantyczna. Najczęściej wracam chyba do „Okna na podwórze” Hitchcocka. Zawsze mówię, że to jest mój ulubiony film, ale chyba równie często wracam do „Dzikiej namiętności” Jonathana Demme’ego. Gdybym jednak miał wskazać ten jeden, jedyny film, który widziałem największą liczbę razy, to zapewne byłoby to „Ja cię kocham, a ty śpisz”.

Magdalena Łoboda: Chciałam jeszcze zapytać o festiwale filmowe. W Polsce jest ich sporo. Czy ma Pan jakieś ulubione albo takie, które by Pan polecał?

Michał Oleszczyk: W Polsce jest dużo bardzo dobrych festiwali. Uważam, że jednym z lepiej programowanych, jeżeli chodzi o świetnie dobierane światowe kino, jest Off Plus Camera w Krakowie. Ania Trzebiatowska, czyli szefowa artystyczna, wykonuje wspaniałą pracę. Są też Nowe Horyzonty, które są już marką samą w sobie; jest American Film Festival, Zwierzyniec, Kazimierz… Jeżeli mówimy o małych festiwalach, o których czytelnicy mogli nie słyszeć, a które moim zdaniem są warte wsparcia, to jest coroczny krakowski Festiwal Filmu Filozoficznego [w tym roku odbędzie się w marcu – przyp. red.]. Jest to wspaniale programowana impreza, przy której działają dwie świetne programerki [Marzena Dudziuk-Koluch i Sylwia Szczepańska-Horoszko – przyp. red.]. Festiwal trwa cztery dni, a filmy są dobrane według kwestii filozoficznych, które podejmują. Zapraszani są świetni goście, bo tam przychodzą psychologowie, filozofowie, socjologowie, studenci. Każdy film staje się impulsem do dyskusji na jakiś temat. Wspaniale to się udaje, jest świetna publiczność. Te rozmowy nigdy nie zamieniają się w ordynarne kłótnie. Naprawdę trzymam za nich kciuki. Oni mają niewielkie wsparcie, wszystko jest organizowane małym kosztem, ale robią to od lat i robią to na wysokim poziomie. Mam więc nadzieję, że będą to robili dalej.

Magdalena Łoboda: No właśnie, zwłaszcza że nie wszystkie filmy do nas docierają. Mam tu szczególnie na myśli kino europejskie. Tak naprawdę jedyną okazją, by je obejrzeć, są właśnie festiwale.

Michał Oleszczyk: Nie jest aż tak źle. Pani jest jeszcze młoda; ja pamiętam inne czasy, kiedy naprawdę te filmy nie docierały. Kiedy do polskich kin tygodniowo wchodził jeden czy dwa obrazy. Obecnie mamy około dziewięciu premier tygodniowo. Większość filmów europejskich, tych ważnych (z pojedynczymi wyjątkami), do nas dociera. Oczywiście łatwiej jest w większych ośrodkach miejskich, to jest ta kluczowa kwestia, ale wiem też, że w moim średniej wielkości mieście, w Tarnowskich Górach, jest otwarty DKF Olbrzym, który został częściowo dofinansowany z funduszy unijnych. Są programy edukacji filmowej PISF-u i nie tylko. Obecnie w moim małym mieście łatwiej jest zobaczyć jakiś trudny do zdobycia film, niż kiedykolwiek to było możliwe w czasach, gdy ja tam dorastałem. Nie ma więc co narzekać. Czasami trzeba włożyć w to więcej wysiłku, bo te filmy szybko znikają. One się pojawiają na tydzień, tudzież w jakimś specjalistycznym kinie są grane, ale nie ignorujmy też ogromnej roli DVD. Gdybym dorastał w świecie, który jest teraz, po prostu nie wiedziałbym, gdzie ręce włożyć, bo tego jest tak dużo. A kiedy ja dorastałem, były dwa kanały telewizyjne pokazujące w tygodniu w sumie sześć-osiem filmów. I to było wszystko. Nie było takiego dostępu. A teraz idę na bazar tutaj [w Gdyni Orłowie – przyp. red.] na plac Górnośląski i mogę sobie kupić film Bergmana na DVD, więc nie jest źle.

Magdalena Łoboda: Chciałabym jeszcze wrócić do kwestii jakości kina. Kiedyś powstawały dzieła sztandarowe, choćby w przypadku filmów oscarowych. Te z przeszłości zapadają w pamięć, do nich się wraca, o nich się wie. Natomiast jeśli miałabym wymienić laureatów Oscarów z ostatnich lat, to miałabym z tym problem.

Michał Oleszczyk: Jest problem, ponieważ kino się tak zmieniło. Kiedyś był jakiś jeden główny nurt i było wiadomo, co jest ważne w danym momencie. Po prostu produkcja była inna, mniejsza. Wszyscy wiedzieli, który film jest rzeczywiście w tym momencie arcyważny. To się rozdrobniło. Kina narodowe, kino krótkometrażowe, kino dokumentalne, świetna telewizja – i nagle nie ma już nikogo, kto mógłby to wszystko ogarnąć. Poza tym jednak był ten szczęśliwy czas pod względem kulturowym, czyli koniec lat sześćdziesiątych i lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. To był taki szczególny czas i jedyny w historii amerykańskiego kina, kiedy po prostu duże pieniądze spotkały się z dużymi ambicjami artystów. W zasadzie od 1967 do 1979 roku powstało – strzelam – 70% filmów, o których Pani teraz mówi, że je wszyscy pamiętamy, a które były takie ważne: „Bonnie i Clyda”, „Ojciec chrzestny”, „Kabaret”, „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Łowca jeleni”, „Czas apokalipsy”, „Taksówkarz”, „Wściekły byk”, „Nashville” – mógłbym tak wymieniać bez końca. Ten ogromny wylew kreatywności w Stanach Zjednoczonych lat siedemdziesiątych był tak potężnym wydarzeniem artystycznym i kulturowym, że bardzo trudno jest dosięgnąć tego pułapu, bo potem pieniądze poszły zupełnie gdzieś indziej. Od lat osiemdziesiątych Hollywood inwestuje już głównie w filmy dla dzieci i młodzieży. Takim przełomem jest Spielberg, czyli „E.T”, a także „Gwiezdne wojny”. To jest czas, kiedy Hollywood zaczyna tworzyć czystą rozrywkę, która się z czasem degeneruje (mimo chlubnych wyjątków, jak Pixar na przykład). Natomiast lata siedemdziesiąte w kinie światowym to najbardziej płodny i ciekawy okres. Nie wiem, czy kiedyś to powtórzymy, ale nadal to jest najbardziej inspirujący okres dla innych twórców.

Magdalena Łoboda: No właśnie, bo tak się często mówi, że w kulturze wszystko już było.

Michał Oleszczyk: I tak, i nie; wszystko już było w XVI wieku, wszystko już było w XVII wieku. Liczba tematów jest ograniczona, to są zawsze te same wątki: miłość, śmierć, pożądanie, dusza, jej brak. Tematy są ograniczone, ale nasz świat się bardzo zmienia i też pamiętajmy, w jakim momencie dziejowym jesteśmy. Pamiętajmy, że nasz świat jeszcze się nie porachował z traumami, które nawiedzały go przez ostatnie trzy stulecia. Jeszcze nie zamknęliśmy tematu pod tytułem kolonializm. Świat nadal jest bardzo nierówny. Nadal dwie trzecie świata pracują po to, by jedna trzecia nosiła wygodne tenisówki. Tak nie będzie przez całą historię ludzkości. W pewnym momencie dojdzie do starć i przemocy, które będą musiały to jakoś wyrównać. Na tym etapie jest tak, że siedzimy sobie w Polsce, nosząc chińskie buty i klikając w iPhony poskładane w Malezji, ale myślę, że za sto lat może się to zmienić, więc historia wcale się nie skończyła i nie jest tak, że wszystko już było. Czeka nas jeszcze wiele różnych rzeczy, miejmy nadzieję, że będą jak najmniej negatywne.

Magdalena Łoboda: A czy kino może zmieniać świat?

Michał Oleszczyk: Tak – i zmienia. Kino bardzo zmienia nasze życie, bo nieprawdopodobnie rozbudza nasz apetyt na zmianę. Sprawia, że dziewczyna z Orłowa może marzyć o karierze modelki w Nowym Jorku i być może nawet zrobi tę karierę. Chłopak ze Słupska może marzyć o karierze biotechnologa w Nowej Zelandii – i jak się postara, to ją osiągnie. Kino rozbudza nasze marzenia i pokazuje nam warianty naszego życia, także te do których droga jest już dla nas zamknięta (w tym sensie filmy mogą być też paliwem codziennej frustracji). Oglądając film dziejący się na ulicach Szanghaju, pytamy, dlaczego my tam nie możemy być. A może właśnie możemy…? Kino odgrywa ogromną rolę jako inspiracja, jako zapalnik. Myślę, że trudno znaleźć człowieka, który swego życia nie uformował także poprzez kino. Naśladując pewne wzorce, sposób ubierania się czy zachowania. Mój brat został prawnikiem pod wpływem obejrzenia „Ludzi honoru” Roba Reinera. Co by było, gdyby nie obejrzał tego filmu, albo gdyby jakiś inny tytuł oddziałał nań równie mocno…? Kino jest jak eliksir, po który sięga Alicja u Lewisa Carrola. Buteleczka mówi tylko: „Wypij mnie”, a efekty spożytej mikstury są zawsze inne i bardziej radykalne, niż się tego spodziewaliśmy.

Michał Oleszczyk – dyrektor artystyczny Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Ceniony w Polsce i na świecie krytyk filmowy. Doktor filmoznawstwa, absolwent Instytutu Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego i wykładowca tej jednostki.

0 comments on “„Dobre filmy nigdy nie powstają przypadkowo. Zawsze są jakąś wypadkową osobistej wrażliwości.” Rozmowa z Michałem Oleszczykiem o wyjątkowej roli kina.Add yours →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.