
W trakcie 19. Przeglądu Filmowego „Kino na granicy” miałam ogromną przyjemność porozmawiać z jedną z najciekawszych współczesnych polskich aktorek, Karoliną Gruszką. Jej aktorski talent doceniają nie tylko polscy twórcy, z sukcesem gra również za granicą.
Magdalena Łoboda: Pani Karolino, chciałabym na początek zapytać o Pani doświadczenia pracy w Rosji. Przez jakiś czas Pani tam działała. W jaki sposób doświadczenia z teatrem i kinem rosyjskim wpłynęły na Pani spojrzenie na sztukę i na aktorstwo?
Karolina Gruszka: W bardzo dużym stopniu. Zwłaszcza na moje myślenie o teatrze – sądzę, że te doświadczenia ukształtowały mój sposób myślenia o nim. Kończąc szkołę teatralną w Polsce, nie miałam żadnego konkretnego rzemiosła w ręku ani konkretnej metody, co do której wiedziałabym, jak działa. Nie miałam też narzędzi do pracy nad rolą. Owszem, w szkole teatralnej nauczyłam się wielu pożytecznych rzeczy, chociażby pracy z głosem czy mówienia wierszem. Natomiast nie mówiono nam o tym, jak budować kontakt z widzem. Więcej uwagi poświęcano kontaktowi między aktorami na scenie, ale to jest tylko mała część pracy. Najważniejszy bowiem jest widz. Zawsze. Chodzi o to, żeby umieć skupić jego uwagę. Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak się stało w Polsce, że ta aktorska tradycja została przerwana. Spójrzmy, jak grali Łomnicki czy Holoubek, niedoścignieni Mistrzowie – to właśnie jest ten teatr, do którego ja się dzisiaj próbuję odwoływać. Mam też świadomość, że umiem się do niego odwołać i docenić taki właśnie sposób pracy nad rolą, tylko dzięki moim doświadczeniom rosyjskim.
Magdalena Łoboda: Zastanawiałam się też nad tym, na ile Panią, jako aktorkę, ukształtowało doświadczenie zawodowe, a na ile szkoła?
Karolina Gruszka: Miałam bardzo fajnych kolegów na roku. Byliśmy niezwykle zgraną grupą. Myślę, że nasz entuzjazm nawzajem nas napędzał. Staraliśmy się jak najwięcej działać, co też jest ważne, żeby przetrwać okres szkoły. W szkole pracuje się po dwanaście godzin na dobę. Eksperymentuje, wymyśla. I w sensie bycia ze swoimi rówieśnikami, którzy też szukają, jest to bardzo cenne doświadczenie. Spotkałam także kilka osób, które mi pokazały techniczne rzeczy, związane z głosem i ciałem. Wydaje mi się jednak, że gdybym miała dzisiaj komuś polecać szkołę teatralną, to poleciłabym szkołę rosyjską.
Magdalena Łoboda: Obecnie coraz więcej gra Pani w Polsce. Czy uważa Pani, że kino polskie zmieniło się na przestrzeni ostatnich lat? Czy pojawiają się ciekawsze propozycje ról dla kobiet?
Karolina Gruszka: Ostatni rok pokazał, że trochę jest takich postaci. Wisłocka, Róża z filmu „Szczęście świata”, rola Mai Ostaszewskiej w „Body/Ciało” czy też moja rola Marii Skłodowskiej-Curie… Pojawiło się dużo wyrazistych głównych ról kobiecych, nad którymi można popracować. Mam jednak wrażenie, że twórcy wciąż się obawiają, że filmu o kobiecie, zwłaszcza o kobiecie dojrzałej, nikt nie będzie chciał oglądać. Na szczęście przykład Wisłockiej pokazał, że może być inaczej. Ponad milion ludzi poszło do kin, więc może to się zmieni. Niestety większość scenariuszy, które do mnie docierają, to są scenariusze, które odrzucam przede wszystkim ze względu na to, że kobieta jest w nich sprowadzona do roli ozdobnika i traktowana bardzo przedmiotowo.

Magdalena Łoboda: A co najbardziej zaciekawiło Panią w postaci Marii Skłodowskiej-Curie? Jak zaczęła Pani budować tę rolę?
Karolina Gruszka: Zaczęłam od tego, że czytałam wszystko, co możliwe, na jej temat. A było tego dużo. Oprócz tego, co sama napisała – dziennika, autobiografii, biografii męża – zachowały się też listy. Tony listów do córek, do męża, do Paula Langevina, z którym miała później romans. To niekiedy bardzo emocjonalna korespondencja, pokazująca, ile w Marii było kobiecej namiętności. Musiałam też trochę przyjrzeć się jej pracy. Oczywiście niemożliwe jest, żebym zrozumiała wszystko dokładnie, jednak jakąś chronologię tego, co robiła, i ogólny cel, jaki przyświecał jej pracy, starałam się zrozumieć. Myślę, że to mi się udało, ponieważ pomagała mi w tym reżyserka, która sama ma ścisłe wykształcenie – jest matematyczką. Jej mąż jest naukowcem, więc dla niej to było coś oczywistego. Fascynowało mnie to, że Maria potrafiła żyć, kompletnie nie przejmując się tym, czego od niej oczekuje społeczeństwo ani jakie są obowiązujące stereotypy. Z Piotrem Curie tworzyli związek zupełnie nie na tamte czasy. Wówczas gdy mężczyzna gdzieś wychodził, to wychodził sam, a kobieta zostawała w domu. Maria zaś zawsze wychodziła z mężem. To był bardzo partnerski układ, oparty na przyjaźni, na bardzo głębokim porozumieniu. Później taki sam związek Maria próbowała stworzyć z Paulem Langevinem, ale tym razem się nie udało. Kiedy tylko się zorientowała, że to nie wychodzi, zrezygnowała i odpuściła. Nie chciała iść na kompromisy. Chciała żyć tak, jak jej się wydawało, że jest słusznie. Tak samo było z pracą – jeżeli czuła, że ma do zrobienia coś bardzo ważnego dla ludzkości, to była w stanie utorować sobie drogę na Sorbonę. Dążyć do tego, by móc dalej prowadzić badania. Przecież na początku mówiono jej, że to są badania jej męża, że ona tylko asystowała, a teraz próbuje się pod to podpinać. Maria odbyła szereg poniżających rozmów, mimo że nie leżało to w jej charakterze. Była raczej osobą introwertyczną, która woli siedzieć w laboratorium albo ze swoimi dziećmi w ogrodzie niż wychodzić do świata i walczyć. Kiedy najbliżsi współpracownicy mówili jej, że to właśnie ona powinna objąć katedrę po mężu, ponieważ nikt inny nie ma takiej wiedzy i kompetencji, musiała się bardzo przemóc, żeby wyjść do ludzi. Miała sporo wątpliwości. W swoim dzienniku pisała, że jest jej trudno, że nie wie, czy bez męża da radę, ale jednak poszła i zrobiła to, co miała do zrobienia.
Magdalena Łoboda: Czy patrząc na swoje dotychczasowe role, znajduje Pani w nich jakiś wspólny mianownik? Co Panią najbardziej pociąga w proponowanej roli?
Karolina Gruszka: Na pewno dużo bardziej interesują mnie postacie charyzmatyczne. Takie role mnie ciekawią i nad nimi mam ochotę się pochylić. Wolę grać postacie o dużej wrażliwości. Ta wrażliwość może być bardzo różna, ale wtedy materiał jest dla mnie ciekawszy i głębszy. Prawda niestety jest taka, że w Polsce reżyserzy filmowi obsadzają „po warunkach”. Myślę, że gdyby film o Marii Skłodowskiej-Curie robił polski reżyser, miałabym mniejsze szanse na dostanie tej roli. Nikt by nie kojarzył, że mogę zagrać taką postać. Nie wiem, czy to się kiedyś zmieni. Za granicą jest inaczej, tam się dużo bardziej eksperymentuje. Nie chodzi tu o doczepiane sobie nosów – raczej o umiejętność pracy z formą. Na szczęście dużo pracuję w teatrze. Tam gram skrajnie różne postacie. Mam możliwość poszaleć, poeksperymentować, raz być śmieszna, raz niezwykle temperamentna, a raz zupełnie schowana. Mogę opowiadać o mężczyźnie, który jest na skraju szaleństwa, innym razem o kobiecie, która od dwudziestej drugiej do piątej rano kłóci się na najwyższych obrotach, z rękoczynami, z płaczem, ze śmiechem – ze wszystkim naraz. Teatr za każdym razem stawia przede mną nowe wyzwania. To miejsce, w którym czuję, że się rozwijam.
Magdalena Łoboda: Na koniec chciałabym jeszcze zapytać o Pani najbliższe plany zawodowe…
Karolina Gruszka: Nauczyłam się za dużo nie zdradzać, ale mogę już powiedzieć, że lada chwila premierę będzie miał film „Śpij kochanie” Krzysztofa Langa. Główne role grają w nim mężczyźni: Andrzej Chyra, Bogusław Linda i Tomek Schuchardt. Natomiast jeżeli chodzi o plany teatralne, to planujemy zrobić „Wujaszka Wanię”. Już w czasach szkolnych marzyłam, żeby zagrać Helenę. I wszystko wskazuje na to, że moje marzenie się spełni.
Karolina Gruszka – polska aktorka filmowa i teatralna. W 2004 roku ukończyła Akademię Teatralną w Warszawie. Z aktorstwem miała do czynienia już od najmłodszych lat. Zagrała m.in. u Izabelli Cywińskiej w serialu „Boża podszewka”, a kilka lat później w filmie „Kochankowie z Marony”. Współpracowała również z reżyserami europejskimi. Jest laureatką wielu prestiżowych nagród.
0 comments on “„Wolę grać postacie o dużej wrażliwości” – rozmowa z aktorką, Karoliną Gruszką”Add yours →