„La, la, land” – Damien Chazelle

Mimo, że najbardziej lubię kino skomplikowane, takie, które dręczy i nie daje spać nocami, od czasu do czasu mam ochotę obejrzeć coś, co będzie dla mnie przede wszystkim rozrywką. Cenię sobie kino lekkie i przyjemne, ale tworzone na dobrym poziomie. I chyba gdybym tylko tymi pobudkami się kierowała, idąc na seans filmu „La, la, land” spędziłabym po prostu miło czas i pewnie dość szybko o filmie bym zapomniała. Tym razem jednak wyszłam nie tyle zawiedziona, ile rozczarowana.  Nie mogłam też puścić od razu obejrzane dzieło w niepamięć, bo wciąż zastanawiam się – skąd ten fenomen? W środowisku filmowym niekwestionowanym zwycięzcą najważniejszych nagród jest właśnie „La, la, land”. Na czym polega prawdziwy sukces tego filmu? Postanowiłam przyjrzeć się temu zagadnieniu trochę bliżej.

fot. Monolith Films

Oto mamy niezbyt wyszukaną historię miłosną. Dwójka młodych ludzi marzy o karierze w Hollywood. Mia pragnie zostać aktorką, chodzi więc z przesłuchania na przesłuchanie, wierząc, że los w końcu się do niej uśmiechnie. Sebastian jest młodym muzykiem jazzowym. Chciałby zaistnieć w świecie sztuki, ale na własnych warunkach. Świat dla marzycieli jest jednak niezwykle brutalny, dlatego póki co, nasz bohater musi zadowolić się graniem do kotleta. Jak to często bywa, szczególnie w świecie romantycznych filmów, „kto się czubi, ten się lubi”. Zanim więc tych dwoje połączy ogniste uczucie miłosne, będą się ze sobą chwilę przekomarzać. Miłość w końcu zatriumfuje, a i w ich życiu zawodowym dojdzie do wielu zmian. Sukcesy będą przeplatać się z porażkami.

fot. Monolith Films

Wszystko to opowiedziane zostało w konwencji musicalu, nawiązującej do złotej ery klasycznego Hollywood. Mamy wrażenie, że za chwilę na ekran wskoczy Gene Kelly i razem z naszymi bohaterami roztańczony odśpiewa „Deszczową piosenkę”. Jako, że sam reżyser wielokrotnie puszcza do nas oko bawiąc się przyjętą formą,  pewnie taka dygresja za bardzo by nas nie zdziwiła.

Mamy więc lekką, muzyczną formułę. Ładnych, zakochanych i marzących o lepszym życiu bohaterów. Mamy kadry nasycone soczystymi barwami i sentymentalną tęsknotę za czasami świetności. Mamy wreszcie muzykę niemal na każdym kroku towarzyszącą bohaterom.  Nie wątpię, że to świetny przepis na kasowy hit, tylko mam wrażenie, że mimo wszystko zabrakło jakiegoś elementu wyjątkowości, spoiwa, które sprawiłoby, że z tych znanych nam przecież elementów powstanie coś nowatorskiego. Dlaczego nowatorskiego? Bo właśnie tego oczekuję od filmów, które są nominowane do najważniejszych nagród filmowych. Czy to znaczy, że w kinie wszystko już było? I pozostało nam już tylko mieszanie znanych nam elementów? Czy kino już nas niczym nie zaskakuje? Moje rozczarowanie „La, la, land” nie wynika z tego, że film jest kiepski, ale szczerze mówiąc po zakończonym seansie byłam w stanie powiedzieć tylko to, że film był ładny. A to słaba pochwała.

Jestem świadoma, że moja opinia może być odosobniona. Nagrody to jedna rzecz, a opinie widzów, które w większości są pozytywne – to druga strona. Może więc to ja coś przeoczyłam, może mam za duże wymagania co do współczesnego kina, a może, brutalnie mówiąc, niezwykle skuteczna okazała się promocja filmu i pojawiające się zewsząd slogany, że „La, la, land” to znakomity film jest”.

1 comment on “„La, la, land” – Damien ChazelleAdd yours →

  1. Mnie się też bardzo ten film podobał. Bo do kina chodzę czasem także po to, by uciec od rzeczywistości. A to jest kino eskapistyczne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.