Rozmowa z Magdaleną Cielecką o spojrzeniu na sztukę z perspektywy aktorki

MC

Każdy ma zapewne taką listę osób, których ceni, których aktywność śledzi i podziwia twórczość. W moim przypadku taką osobą jest polska aktorka, Magdalena Cielecka. W trakcie jej wizyty w Trójmieście, a dokładnie w Sopocie, gdzie wspierała akcję charytatywną Serca Gwiazd, udało mi się zadać jej kilka pytań. Zapraszam do wyjątkowej rozmowy o sile sztuki, ważnej roli kina i doświadczeń aktorskich.

Magdalena Łoboda: Pani Magdaleno w pierwszym pytaniu chciałabym nawiązać do Pani ról teatralnych, często dość ekstremalnych i trudnych. Czy jeszcze coś w teatrze jest Panią w stanie zaskoczyć? Odkrywa Pani w sobie jakieś nieznane dotąd emocje?

Magdalena Cielecka: Oczywiście, mam taką nadzieję, że to nie jest jeszcze moment kiedy mogłabym powiedzieć, że już wszystko wiem, wszystko wiem jak zagrać, jak zrobić spektakl, albo wiem jaka będzie reakcja publiczności – należałoby się już wtedy pożegnać, zmienić zawód albo przejść na emeryturę. Ja mam tak, że każde nowe wyzwanie, nowa rola mnie przeraża. Mam wtedy takie poczucie, że nic nie umiem, że jestem beznadziejna, że nie wiem jak do tego podejść. Wydaje mi się, że wszystko kłamie we mnie. Jeśli chodzi o wyzwania to one się pojawiają nieustannie, bo fakt, że zrobiliśmy już jakieś rzeczy, jakieś role, może i trudne, może i ekstremalne to też powoduje, że tę poprzeczkę sobie podnosimy. To jest trochę chyba tak jak z narkotykiem, że potrzebujemy ciągle większych dawek tego stymulatora, tego bodźca, który nas pobudzi, zachwyci. I tak samo jest chyba w teatrze – już nie jest tak łatwo nas usatysfakcjonować propozycją czy zadaniem teatralnym tylko chcemy więcej. Ja teraz jestem w próbach do nowego przedstawienia Krzysztofa Warlikowskiego, które jest oparte na, o zgrozo, „Poszukiwaniu straconego czasu” Prousta. Wydaje mi się, że zarówno dla niego jak i dla mnie, ale też i dla widza będzie to kolejne wyzwanie, no bo sam fakt takiej, a nie innej powieści już przeraża.

Magdalena Łoboda: Te trudne role, o których wspominamy, są wymagające również dla odbiorcy. W jaki sposób łapie Pani kontakt z widzem. Czy czuje Pani, że publiczność Panią rozumie i wchodzi w tę historię, którą chce Pani opowiedzieć.

Magdalena Cielecka: To zależy oczywiście od spektaklu, od roli, ale mam takie szczęście, że ci widzowie, przynajmniej w większości wypadków, wiedzą na co przychodzą. To znaczy, jeśli ktoś przychodzi na Psychosis, to wie, że nie przychodzi na komedie. Mniej więcej wie jakiego rodzaju to jest teatr, jakiego rodzaju ja uprawiam aktorstwo, w jakim teatrze i pod wodzą jakiego reżysera. Nie ma więc chyba jakiegoś takiego totalnego zaskoczenia pod tytułem „ale co to jest” – że to jest za ostre albo za bolesne, zbyt awangardowe czy ekstremalne. Taką też wydaje mi się widownie sobie wychowaliśmy jako grupa aktorów skupiona wokół takiego, a nie innego teatru. Z filmami jest troszeczkę inaczej, bo nie do końca w filmie ma się taką możliwość kontroli i świadomość tego jaki efekt końcowy przy filmie będzie. W teatrze bardzo szybko się wyczuwa wychodząc na scenę jaka jest tego dnia publiczność. Czy widzowie są w stanie z nami podążać czy nie. W większości przypadków okazuje się, że są. Muszę powiedzieć, że ja mam dobre doświadczenia z widownią, że widownia rzeczywiście zamiera i gdzieś bardzo jest oddana, bardzo chłonie spektakl. Mam też trochę doświadczeń z jeżdżeniem ze spektaklami po mniejszych ośrodkach w Polsce, które nie są Warszawą, gdzie publiczność jest troszkę zmanierowana i taka nasycona teatrem, aktorami. Muszę powiedzieć, że w tych mniejszych ośrodkach Polski to widzowie są jeszcze bardziej serdeczni, jeszcze bardziej oddani, spragnieni kontaktu ze sztuką, z żywych aktorem i ze spektaklem i to jest wspaniałe.

mc2
Magdalena Łoboda: Czy jeśli chodzi o film polski, nie ma Pani wrażenia, że co raz mniej mamy do czynienia z kinem ambitnym?

Magdalena Cielecka: Myślę, że przede wszystkim to, co dała wolność i odzyskanie demokracji w tym kraju pod każdym względem dało też kinu wolność w tym sensie, że powstają bardzo różne filmy. Mogą powstać komercyjne projekty, na które część widowni nawet nie spojrzy, ale które mają też swoją widownie. I może też powstawać kino bardzo ambitne, bardzo hermetyczne, niszowe, autorskie i tak zwane kino środka. Nareszcie utworzyło się w polskim kinie coś takiego, że dla każdego ma ono jakąś propozycję i dla każdego gatunku kina w tym kinie znajduje się miejsce. Ja nie mam poczucia, że się nie robi ambitnych filmów, wydaje mi się, że takie powstają, „Ida” jest choćby tego najlepszym przykładem. Powstał film, jak sam Pawlikowski powiedział przy odbieraniu Oscara, skromny, cichy, wyciszony, a dostał tę największą, najbardziej „świecącą” nagrodę na świecie. To jest jakiś taki paradoks, który rodzi nadzieję.

Magdalena Łoboda: W jaki sposób buduje Pani rolę? Bardziej opiera się Pani na fizyczności, tak by ją pokazać ciałem czy bardziej sięga gdzieś do wewnątrz siebie – próbując zrozumieć postać, szukając podobieństw?

Magdalena Cielecka: Wszystko na raz – i jedno i drugie. Rzeczywiście ciało jest dla mnie bardzo ważne, jestem dość fizyczną aktorką. Czasem się zastanawiam czy jeśli kiedyś mi się zdarzy taka rola, gdzie nie mogłabym użyć swojego ciała – musiałabym zagrać na przykład kompletnie nieruchomo – to jak bym sobie z tym poradziła. Czy potrafiłabym zagrać samą emocją wewnętrzną, głosem, twarzą. Myślę, że ciało jest dosyć kluczowe, wychodzę w myśleniu o postaci właśnie od ciała. Od tego jak postać wygląda, jak się porusza, jakie ma ograniczenia, jaki ma kostium. To mi bardzo pomaga w budowaniu postaci, ale wszystkie te inne rzeczy, które Pani wymieniła – tak samo. To jest zawsze tak, że postać, tak samo jak człowiek, składa się z wielu małych elementów. To jest jakaś taka mozaika – złożona z wielu rzeczy. Mam takie doświadczenie przy „Kabarecie warszawskim”, gdzie ta rola jest wybitnie fizyczna. Nie tylko przez taniec, ale też sprawność fizyczną i los chciał, że tuż przed premierą to ciało zostało odebrane, bo uległam wypadkowi i byłam w gipsie. Było to nie lada wyzwanie, które z kolei uruchomiło zupełnie inne pokłady i kanały w tej postaci, które mi zresztą bardzo pomogły w zbudowaniu jej tak do końca. Nigdy nie wiadomo co nas spotka. W Teatrze Telewizji będzie miał w marcu premierę spektakl „Zabójcza pewność” – gram tam osobę poruszającą się na wózku inwalidzkim. I to też było dla mnie coś zupełnie nowego. Jakieś kompletnie nowe przeżycie. Uświadamiające mi również na poziomie ludzkim, życiowym pewne sytuacje i pewne ograniczenia.

Magdalena Łoboda: A co się dzieje gdy gasną światła i kończy się spektakl. Czy Pani automatycznie wychodzi z roli czy ona jeszcze przez jakiś czas gdzieś „siedzi” w Pani?

Magdalena Cielecka: To zależy od tego na jakim poziomie eksploatacji jest spektakl, bo im spektakl jest świeższy, jeśli to jest ciężki spektakl i rola – to ta rola troszkę zostaje. Ja zawsze byłam osobą, która dość szybko i łatwo „zrzuca” z siebie postać. I nawet w trakcie grania – jak się schodzi za kulisy lub na przerwę między scenami to ja się normalnie komunikuję, jestem normalną osobą. Potrafię opowiadać dowcipy za kulisami, a potem wejść na scenę i płakać. Nigdy nie miałam z tym kłopotu, ale gdy się pracuje, w okresie prób to są takie spektakle, takie role, które same się proszę o odejście od takiego naszego codziennego bycia i życia i człowiek chce się specjalnie od tego odsunąć, żeby wejść w świat, który nie jest naszym światem.

Magdalena Łoboda: Zagrała Pani w serialu „Bez tajemnic” – to była troszeczkę inna forma serialu. Jaka była największa wartość jaką Pani wyniosła grając w tym serialu i czy dowiedziała się Pani czegoś nowego o sobie?

Magdalena Cielecka: To było bardzo ciekawe doświadczenie, można powiedzieć, że to był taki teatralny serial. Żadnych innych sytuacji poza rozmową z drugim człowiekiem tam nie było. Specyfika tego też polegała na tym, że było tam bardzo dużo tekstu – co się w filmie często nie zdarza. Trzeba się było nauczyć, tak jak sztuki teatralnej – z dnia na dzień ogromnej ilości tekstu i powtarzać je wielokrotnie. I rzeczywiście emocjonalnie to wszystko było bardzo trudne i poruszające. Muszę powiedzieć, że ja troszkę odbyłam terapię sama ze sobą w trakcie tej pracy. Bardzo dla mnie uwalniającą i cenną. Używałam absolutnie swoich przeżyć i swoich doświadczeń. Nie do końca dosłownych, ale posiłkowałam się swoją wrażliwością. Mówiłam zresztą o tym, że twórcy scenariusza napisali ten wątek z myślą o mnie. W takim, a nie innym momencie życia się wtedy znajdowałam i absolutnie świadomie tego użyłam. Przyniosło mi to ulgę, choć wracałam wykończona po tych zdjęciach każdego dnia, ale z poczuciem, tak jak po terapii, jakiegoś oczyszczenia i zrzucenia z siebie kolejnych kilogramów jakiś emocji i trudnych przeżyć.

Magdalena Łoboda: Jak wygląda w Pani przypadku współpraca między reżyserem, a aktorką, Często aktor/aktorka jest dość mocną osobowością, a tymczasem reżyser ma jakąś swoją wizje. Czy da się to pogodzić? Czy Pani daje się reżyserowi prowadzić czy stara się przemycić jak najwięcej własnych przemyśleń na temat roli?

Magdalena Cielecka: To zależy oczywiście od reżysera i od materiału, nad którym się pracuje, ale mnie się nigdy nie zdarzyło ani żebym była kompletnie poddana reżyserowi, no może w przypadku „Pokuszenia”, gdzie byłam kompletnie zielona i dałam się Barbarze Sass prowadzić za rękę – ale też oczywiście nie byłam zupełnie bezwolnym naczyniem, bo ona też bazowała gdzieś na mojej i fizyczności i wrażliwości, na sposobie reagowania i tak dalej. Ale też nigdy ja nie zawładnęłam reżyserem, tak żeby on nie miał nic do powiedzenia. Zwykle jest to współpraca. Chyba już rzadko się zdarza tak, aby pojawił się taki reżyser despota, który nie bierze pod uwagę tego, co aktor ma do zaproponowania, kim jest, jakie ma ograniczenia i jakie ma do zaproponowania wartości. Byłby chyba idiotą po prostu, nie będąc otwartym na drugiego człowieka i nie byłby chyba też tak do końca artystą. Nie byłby zainteresowany zrobieniem dobrego kawałka sztuki. Mnie zazwyczaj zdarza tak, że to jest zawsze jakiś kompromis, że to jest współpraca, współtworzenie. Wszyscy, nawet najwięksi tak pracują – Andrzej Wajda bardzo słucha aktorów, uwielbia ich propozycje. Pamiętam jak Kuba Morgenstern przy filmie „Mniejsze zło” kiedy go pytałam: „czy tak? a może tak?” mówił do mnie: „nie wiem, niech mnie pani zaskoczy, niech pani coś zrobi szalonego”. A są też tacy reżyserzy, którzy mają już jakąś wizję ułożoną w głowie, ale też w ramach pewnego punktu wyjścia, a potem to wszystko weryfikuje plan, scena i próby.

Magdalena Łoboda: A czego Pani szuka w kinie jako widz?

Magdalena Cielecka: Wejścia w świat filmowy i zapomnienia o warsztacie, o tym, że oglądam film. Kiedy patrzę na znaną aktorkę typu Meryl Streep czy Cate Blanchett i zapominam o aktorce, która gra tylko widzę postać. Wchodzę w świat tej postaci i po prostu nie wiem kiedy przelatują mi te dwie godziny. Przeżywam film albo teatr tak jak rzeczywistość i wtedy uznaje to za dobry kawałek sztuki. I tego od sztuki oczekuje, nie jestem widzem, który ogląda jak aktorka i tylko wyłapuje warsztat czy też błędy. Lubię się w kinie zapomnieć.

Magdalena Łoboda: A gdyby miała Pani powiedzieć jaki film wywarł na Pani największe wrażenie czy też do jakiego lubi Pani wracać?

Magdalena Cielecka: Strasznie dużo jest takich filmów, trudno wybrać jeden tytuł, zawsze się o jakimś zapomni. To byłaby cała lista i to też w zależności od momentu w życiu czy tego jakie się nowe filmy pojawiają. Na tym topie znalazłby się inny film. Często mam też tak, że na przykład w telewizji złapie jakiś film, który już widziałam i który bardzo lubię i myślę sobie, że zobaczę kawałeczek, jakąś jedną, dwie sceny – i często zdarza mi się go obejrzeć do końca. Ostatnio tak miałam może nie z wybitnym filmem, ale filmem, który działa na emocje – to był „Zaklinacz koni” – wróciłam wtedy z teatru dość późno, zaczęłam oglądać i nie mogłam się oderwać, zobaczyłam go do końca.

Magdalena Łoboda: A gdyby miała Pani taką możliwość zagrać u wybranego reżysera, nawet takiego którego nie ma wśród nas to kto to by był?

Magdalena Cielecka: Teraz pierwsze nazwisko jakie mi przychodzi do głowy to jest Antonioni. Może dlatego, że on tak pięknie opowiadał o kobietach i o takich uniwersalnych i prostych sytuacjach między ludźmi. Ale oczywiście już przychodzi mi na myśl Bergman i Fellini i masę innych reżyserów, również polskich przecież, więc to jest tak samo jak z filmami. Trudno wymienić jedno nazwisko.

Magdalena Łoboda: Bardzo dziękuję za rozmowę.

mc4Magdalena Cielecka – ceniona i wielokrotnie nagradzana aktorka filmowa i teatralna. Na scenie zadebiutowała w 1992 r. rolą dziecka w przedstawieniu „Ich czworo” Gabrieli Zapolskiej na deskach krakowskiego Teatru Starego. Trzy lata później ukończyła PWST w Krakowie i po raz pierwszy wystąpiła przed kamerami w filmie „Pokuszenie”. Za kreację, którą stworzyła w tym obrazie  otrzymała szereg prestiżowych nagród. Obecnie gra w warszawskim Nowym Teatrze. 11 kwietnia 2014 została odznaczona srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis„.

0 comments on “Rozmowa z Magdaleną Cielecką o spojrzeniu na sztukę z perspektywy aktorkiAdd yours →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.