„Miasto 44” – jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?

m442

Kiedy wychodziłam z kina po obejrzeniu najnowszego filmu Jana Komasy, miałam mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam ogrom wysiłku włożonego przez reżysera, aktorów, całej ekipy filmowej w jego nakręcenie. Z drugiej odczuwam niedosyt i mam poczucie, że brak temu filmowi tego „czegoś”, jakiejś iskry, która sprawiłaby, że jeszcze długo po seansie miałabym go w głowie.
Temat powstania warszawskiego jest jednym z najczęściej komentowanych historycznych momentów, do dziś ludzie spierają się o to czy decyzja o wybuchu powstania była słuszna. Jednocześnie nikt nie neguje ogromnego poświęcenia mieszkańców Warszawy, którzy kładli na szalę swoje życie, walcząc o wolność swojego miasta. Nic więc dziwnego w tym, że powstaje co raz więcej filmów, które chcą ukazać ten trudny dla nas, Polaków, czas, ukazać ogrom cierpienia, bólu i dramatu, jaki rozegrał się w sierpniu 1944 roku. Jan Komasa postawił sobie za cel nakręcić film wyjątkowy, inny niż wszystkie, z ogromnym rozmachem. Myślę, że nie przesadzę pisząc, że reżyserowi zależało nam tym, aby efekt końcowy był nieomal spektakularny i wręcz hollywodzki. Tylko, po co? Skąd w nas taka ogromna potrzeba naśladowania kina amerykańskiego, odchodzenia od kameralności, minimalizmu i prostoty historii na rzecz efektowności, przesyconej formy, rozbuchanych efektów specjalnych?
Bardzo doceniam Jana Komasę za jego odwagę, za upór w dążeniu do celu. Byłam bardzo poruszona „Salą samobójców” – to był mocny film. „Miastu 44” tej mocy brakuje. Jakby reżyser korzystając z formy zastosowanej w poprzednim filmie, dołożył treść nie zastanawiając się nad tym, czy taka formuła będzie i w tym przypadku właściwa. Pojawiają się argumenty, że tylko taki rodzaj kina, umoczony w sensacji, zagrany na współczesną nutę, jest w stanie dotrzeć do młodych ludzi. Zachęcić ich do poznawania historii. Rozumiem, mogę się zgodzić, że może trzeba trochę dostosować się do realiów współczesności. Zastanawiające jednak jest to czy reżyser rzeczywiście za głównych odbiorców obrał sobie tylko ludzi młodych. A co z tymi, dla których ten film miał być hołdem, a co z rodzinami tych, którzy zginęli wałcząc za wolność stolicy. A ludzie dojrzali, starsi, zafascynowani historią, ci wszyscy, którzy chcieli zobaczyć prawdziwe, historyczne kino? Szkoda, że Komasa o całej reszcie odbiorców trochę zapomniał. Jeśli chce się stworzyć sztandarowe dzieło, film, który pozostanie w pamięci widzów na długo, ukazujący dramat ludzi nie tylko poprzez przesycone przemocą sceny, ale przede wszystkim poprzez tragedię rozdzielenia z najbliższymi, utratę domu, bezpieczeństwa i całego dotychczasowego życia, należy chyba bardziej skupić się na emocjach, relacjach, a nie tylko na sensacji. Niestety w przypadku „Miasta 44” trochę mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią. Zabrakło mi tutaj autentyzmu, bo choć stracone miasto wygląda tak jak kilkadziesiąt lat temu, to bohaterowie zostali jakby przeniesieni z naszych czasów. A ja spodziewałam się kina historycznego. Ukazującego realizm, opowiadającego prawdziwą historię powstania. Tymczasem miałam do czynienia z ckliwią historią miłości – główny bohater z groźnym spojrzeniem mami dziewczęta i właściwie nie wie już, która go bardziej pociąga, co nie przeszkadza mu być z obiema naraz, nie zważając na wybuchające nieopodal granaty. Scena pocałunku z jedną z nich zamienia się na chwilę w scenę z polskiej wersji Matrixa, nie za bardzo wiadomo o co tu chodzi i czy przypadkiem nie przeskoczono pilotem na MTV. Fizyczna miłość między bohaterem, a drugą z dziewcząt przypomina scenę z amerykańskiego romansu – zwolnione tempo, romantyczna muzyka. Jak dobrze, że na chwilę powstańcy zaprzestali walki.

m44
Młodzi ludzie poszli walczyć, pełni buntu, pragnący wolności zdecydowali się zaryzykować własne życie dla dobra kraju. Pełni siły, wiary, nadziei bardzo szybko przekonali się czym naprawdę jest wojna. Po złożeniu przysięgi nie mieli już wybory, za dezercję, niewypełnienie rozkazu groziła im śmierć. Stali się niewolnikami już nie tylko Niemców, ale i własnych dowódców, a nawet samych siebie – bo chcieli bohatersko walczyć za kraj, a jednocześnie rozpaczliwie pragneli żyć, kochać, układać swoją przyszłość. To był największy dramat powstania, dramat ludzi, którzy postawieni wobec nieuchronności losu musieli niemal świadomie iść na pewną śmierć. Szkoda, że temu zjawisku Komasa nie poświęcił więcej uwagi. Bo to właśnie to świadczy o tragedii tamtych ludzi, a nie odcięta ręka, czy wylewająca się z gardła krew.
„Miasto 44” to film, na który czekaliśmy długo, dużo o nim mówiono, przygotowano ogromną akcję promocyjną już na rok przed premierą. Na pewno wiele osób z ciekawości wybierze się do kin. I ja chciałam zobaczyć co wyszło z tej długiej i trudnej pracy twórczej. Nie jestem zachwycona filmem, oczekiwałam chyba czegoś innego. Mimo, to cieszę, się, że w polskiej kinematografii pojawił się Jan Komasa, młody reżyser z wielkim potencjałem. Nawet jeśli ten film zawiódł moje oczekiwania, niecierpliwe czekam na jego kolejne projekty.

0 comments on “„Miasto 44” – jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?Add yours →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.