„Paterson” – Jim Jarmusch

Chciałabym żyć w miasteczku Paterson. Chciałabym mieć za sąsiadów Laurę i Patersona. Może buduje sobie w głowię dość idylliczną i nierealną wizję, ale przecież świat fantazji rządzi się swoimi prawami. Najnowszy film Jima Jarmuscha mocno poruszył moją wyobraźnię i pozwolił na chwilę zanurzyć się w uroczej rzeczywistości, wykreowanej przez reżysera. To świat, w którym największy sens życiu nadaje jego codzienna celebracja.

Paterson jest kierowcą miejskiego autobusu. Kolejne dni tygodnia właściwie niewiele różnią się od siebie. Pobudka po godzinie szóstej, śniadanie, wyjście do pracy, powrót, wyjście z psem na spacer, wieczorne piwko wypite w pobliskim barze. Bohater jednak zdaje się świetnie odnajdywać w tych codziennych rytuałach. W zwyczajną codzienność stara się wpleść swoją pasję, jaką jest pisanie wierszy. Otaczająca go rzeczywistość i ukochana Laura stają się jego inspiracją. Swoje pomysły zapisuje w sekretnym notesie, który każdego dnia zabiera ze sobą do pracy. Taki typ pragmatycznego artysty.

Paterson, choć paradoksalnie może to brzmieć mało zachęcająco, ujmuje swoją poczciwością. W pełni akceptuje swoje życie i nie ma w sobie nic z typowego narzekacza. Jest niezwykle cierpliwy, nawet w sytuacjach, gdzie nie jeden z nas miałby ochotę rzucać talerzami. Jeśli płynąca do nas z każdej strony dobroć i ciepło może wydawać się ułudą, to chcemy ją chłonąć jak najdłużej. Film Jarmuscha sam w sobie jest poematem o prostocie życia, o zwykłych chwilach, które spotykają każdego z nas, o czerpaniu siły i szukaniu sensu w tych powtarzających się rytuałach. To też dostrzeganie tego, co dzieje się wokół, zachwyt nad naturą, nad przypadkowo spotkanymi ludźmi.  Może warto więc zacząć doceniać poranną kawę zamiast po raz kolejny narzekać, że znowu nadszedł poniedziałek. Wyciągnąć lekcje i nauczyć się radości, która powinna wypływać z nas samych.

fot. www.hollywood-elsewhere.com

Główny bohater, grany przez Adama Drivera, jest statyczny, spokojny, nie okazuje przesadnych emocji. A jednocześnie nie jest jednowymiarowy i nijaki. Momentami rozbraja swoją cierpliwą postawą wobec swojej dziewczyny, niepoprawnej artystki, która każdego dnia wpada na nowy pomysł na osiągnięcie sławy i sukcesu. Paterson trwa przy niej i wciąż ją wspiera.

W filmie zachwyca muzyka, subtelne zdjęcia oraz skupienie na szczegółach. Reżyser rysuje przed widzami krajobraz małego, lekko uśpionego amerykańskiego miasteczka, ale sporo uwagi poświęca też jego mieszkańcom. Obserwujemy pasażerów autobusu i stałych bywalców pobliskiego pubu, którzy na chwilę też stają się równoprawnymi bohaterami filmu Jarmuscha. Koledzy ze szkoły, z pracy, przyjaciele, matki z dziećmi, siostry-bliźniaczki. Każdy z nich to inna historia, inne wspomnienia, plany i marzenia.

Już wiem, że będę wracać do tego filmu. Choćby po to, żeby chwilę lepiej się poczuć i pomyśleć, że świat i ludzie nie są tacy źli. Bohaterowie Jarmuscha może i  nie nadają się na gwiazdy z pierwszych stron gazet, ale to dobrze. Mam nadzieję, że wśród nas będzie co raz więcej takich Patersonów – wrażliwców, skupionych na tym, co „tu i teraz”, którzy udowadniają, że  życie bez smartfona naprawdę istnieje i może być o wiele przyjemniejsze.

0 comments on “„Paterson” – Jim JarmuschAdd yours →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.